wtorek, 15 lipca 2014

3- Oddech

8 komentarzy:
~*~
„Czułem na sobie słaby oddech. To on.”

Przeszłość chwyciła w swe szpony marnego człowieka. Podarowała mu bilet w jedną stronę – do bezdennej otchłani. Przeniknęła do jego rzeczywistości i zupełnie przyćmiła umysł. Sprawiła, że stał się więźniem własnych wspomnień. Odebrała mu silną wolę i pozbawiła powodu do egzystencji. Stała się jego piętnem, od którego nie potrafił się uwolnić.
Ogarnięty przygnębieniem do cna nie panowałem nad sobą. Szaleństwo wdzierało się do mojego wnętrza, a ja ostatkiem sił starałem się je w sobie ujarzmić. Desperacja osiągnęła zenit, kiedy ujrzałem Jej przerażone oczy. Tyle bólu i cierpienia miały zamknięte w sobie. Jej bladą twarz zdobiły liczne zadrapania i siniaki. Jej ciało pokryte ciemną krwią.
Tamten dzień wyrył mi się w pamięci. Tamta chwila przelatywała przed moimi oczami jak pokaz slajdów, klatka po klatce, nic nie zostało pominięte. Pamiętałem to, jakby to było wczoraj.
Z bezsilności złapałem się za głowę. Chciałem wyrzucić obrazy z tamtego okresu z mojej podświadomości. Pragnąłem mieć przejrzysty umysł, niespętany żadnymi niedorzecznościami. Potrzebowałem chwili spokoju i wytchnienia. Już sam nie dawałem sobie rady z ogarnięciem teraźniejszości. Nie funkcjonowałem normalnie, stałem się wrakiem człowieka. Ja nie umiałem tak żyć!
Po raz pierwszy przyszedł mi do głowy pewien absurd i zamierzałem go urzeczywistnić. Ja… musiałem zapomnieć. O dziewczynie imieniem Lucy, którą kochałem nad życie. To tak jakby ktoś wyrwał mi płuca i zabrał tlen do oddychania. Ale ona stała się przeszłością, ona już nie istniała. Zachowałem w moich wspomnieniach, ale czas porzucić tamten rozdział. Musiałem uwolnić się z sideł przeszłości.
Ty ją ciągle kochasz. Jesteś nikim!
Pomyliłem się, próbując oszukać samego siebie. Uczuć nie da się odrzucić, można jedynie próbować je zatrzeć, zatuszować. Prawdziwa miłość nie odejdzie od ciebie po kres twoich dni.
Tak cholernie mi jej brakowało. Tak bardzo chciałbym ujrzeć, choć na ułamek sekundy, jej przepiękny uśmiech. Zanurzyć się w jej brązowych oczach, dostrzec ich intensywność i blask. Zobaczyć jej bladą, zarumienioną twarz, dotknąć puszystych blond włosów. Pragnę ją dotknąć, przytulić. Usłyszeć jej głos, jak woła moje imię. Trzymać ją w swoich ramionach i poczuć, że ona żyje. Chciałbym ją tylko ponownie zobaczyć i powiedzieć jej to magiczne – „ kocham cię”.
Jesteś tchórzem! Chcesz ją porzucić, bo nie potrafiłeś jej obronić.
Nieprawda! Muszę o niej zapomnieć dla jej dobra. Nie chcę, by się obwiniała, że przez nią nie egzystowałem pełnią życia. To dla niej
Jesteś słaby! Szukasz wymówek dla usprawiedliwienia swojego czynu.
W swoim wnętrzu toczyłem walkę sam ze sobą. Usiłowałem przemówić sobie do rozsądku, lecz pominąłem naiwność wyhodowaną wewnątrz mnie od najmłodszych lat. Byłem infantylny, łudząc się, że potrafię wyzbyć się tego uczucia.
Jesteś mordercą! Zabiłeś ją!
Po kryjomu użalałem się nad sobą. Cierpiałem samotnie, opłakując odejście Lucy. Wszystkie winy zrzucałem na siebie. Na swoją słabość. Na bezsilność.
Najciężej znosiłem to, że umarła na moich rękach. Że patrzyłem, jak ulatuje z niej życie i nie mogłem nic z tym zrobić. Byłem świadkiem jej ostatniego oddechu. To ja usłyszałem jej ostatnie słowa. To ja przytulałem , kiedy odchodziła. To ja ujrzałem, jak zamykają się jej powieki. To ja byłem tym, który nie potrafił jej ochronić. To wszystko moja wina!
To dziwne, ale myśl, że jej nie obroniłem wyparła wszystkie inne i przez moment poczułem się pusty.
Poczułem ukłucie w sercu – jakby tysiąc szpilek wbijało się w niego. Żaden fizyczny ból nie równałby się z tym, co działo się w mojej podświadomości. Czułem wewnętrzne rozdarcie. Ostatecznie nadszedł mój limit. Nie wytrzymałbym kolejnej dawki tak sprzecznych ze sobą emocji.
Kochać, a zapomnieć
Przeszłość, a teraźniejszość
Mozolnie obsunąłem się na ziemię. Zastanawiałem się, czy to wszystko dociera do mnie w ślimaczym tempie. Ostatnie co poczułem na sobie to słaby oddech. To on.
A potem… bezkresna ciemność.

~*~
Misja Przeszpiegi miała na celu dogłębne przeszukanie okolicznych miasteczek. Mistrz obawiał się zła czyhającego w mroku, więc od pięciu lat wysyłał dwuosobową grupę na zwiady. Członkowie gildii zwiedzali pobliskie miasta, przeszukiwali każdy zaułek, sprawdzali podejrzane miejsca, a to wszystko pod przykrywką ludzi zapoznających się z okolicą. Nie chcieli wzbudzać podejrzeń w chłopaku. Przed nim udawali beztroskich i szczęśliwych, jakby całkowicie zapomnieli o wydarzeniu sprzed pięciu lat. Prawdziwe ich odczucia każdy skrywał głęboko w swoim wnętrzu. Wiedzieli, że gdyby oni cały czas się smucili, różowo-włosy już dawno by się załamał. A do tego dopuścić nie mogli.
Dzisiejszego wieczoru padło na nich. Mieli dotrzeć do najbliższego miasta, zatrzymać się tam, poszperać i wrócić do gildii z ewentualnym tropem. Aktualna misja wyglądała nieco inaczej niż zwykle tylko z jednego powodu. Musieli odkryć tożsamość mężczyzny zmasakrowanego przez Salamandra. Tydzień temu znaleźli nieprzytomnego chłopaka na jednej z uliczek Magnolii. Tuż obok leżały zwłoki bliżej nieokreślonego faceta. Nie mieli wątpliwości co do tego, kto tak urządził nieboszczyka. Sęk w tym, że nie znali motywu Natsu co do tego czynu. Chłopak od pięciu lat był zamknięty w sobie, nie przejawiał żadnych emocji, a tu nagle dopuścił się do morderstwa. Sprawa wydawała się co najmniej niebanalna i posiadała swoje drugie dno.
Koło dwudziestej pierwszej dotarli do Hosenki. Już kilkaset metrów przed celem mogli wyczuć ogromne nagromadzenie magii. Wedle przypuszczeń, miasteczko musiało być wypełnione po same brzegi. Stali już przed mostem prowadzącym do miasta, przez który przeszli bez najmniejszego problemu.
-Jak tu przepięknie!- krzyknęła zachwyconym głosem kobieta, teatralnie klaskając w dłonie.
Miasto rzeczywiście wyglądało obiecująco. Przed nimi rozciągała się szeroka, główna uliczka. Po obu stronach stały stragany z jedzeniem, zabawkami, pamiątkami – wszystko kolorowe i pstrokate, czyli takie by łatwo wpadało w oczy i przyciągało klientów. Sprzedawcy nawoływali mijających ich przechodniów, wymachiwali zachęcająco towarem z ich budki, a ludzie przeciskali się przez tłum, by dotrzeć do wymarzonego punktu. Niektórzy wszczynali bójki, głośno gawędzili i przeklinali – wyraźnie byli po sporej dawce alkoholu. Całość ogarniał harmider i zamieszanie, a oni mogli to wykorzystać do węszenia.   
-Puść już moją rękę, cholero! – warknął mężczyzna do przyciskającej się do niego kobiety.
Długowłosa zmarszczyła nieznacznie brwi i uśmiechnęła się kpiąco.
-I vice versa, gołodupcu. Zabierz te swoje łapska z mojej talii.
Brunet chętnie i posłusznie wykonał polecenie dziewczyny. Szli przed siebie, nie zamieniając ze sobą więcej słowa. Nie spuszczali oka z tłumów ludzi.
-Wspaniale- skomentowała krótko kobieta.
Odległość i hałas nie pozwoliły jednak chłopakowi na rozpoznanie słów dziewczyny. Jej głos mieszał się z salwami śmiechu i krzyków osób stojących niedaleko nich. Chłopak czym prędzej złapał za jej rękę i rozpoczął taranowanie, nie przejmując się oburzeniem ludzi i komentarzami o jego niekulturalnym zachowaniu.
-To tylko żebyś się nie zgubiła, Demonico – burknął.
-Tak, tak Czarny. Po prostu brak ci kobiecego towarzystwa. – zagadała. – Ja nie mogę, stary. Ty to chyba sobie nie mogłeś gorszego pseudonimu wymyślić. Ani trochę do ciebie nie pasuje. Poza odcieniem włosów nie masz nic wspólnego z tym kolorem. Mm, już wiem!
-No, co takiego? – zazgrzytał zębami rozzłoszczony do granic możliwości chłopak.
-Blondyn! Ja to jestem genialna. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Tak, tak, to idealnie do ciebie pasuje. Przynajmniej pseudonim będzie odzwierciedlał twój idiotyzm – dziewczyna wybuchła śmiechem.
-Ty, cholero jedna! Nie bądź taka wyszczekana. – Brunet zacisnął rękę, którą trzymał dłoń długowłosej. Na zewnątrz przybrał maskę obojętności, lecz w środku kipiał cały ze złości.
-Ał, to boli, idioto! – pisnęła zirytowana. – Chcesz mi krzywdę zrobić?
Chłopak przytaknął.
-Gdybym mógł, już dawno bym to zrobił. Ale sam przecież tych wszystkich walizek nie będę dźwigał – powiedział z naciskiem. Kobietę zdziwiła wrogość w jego tonie. Przecież zawsze tylko przekomarzali się, a on tym razem chyba wziął to na poważnie. Przez to psuł całą zabawę.
-Oj no, nie bądź taki. Wiesz, że ja tak tylko dla żartów. Muszę sobie jakoś umilić czas, co nie – mruknęła ochoczo. – Blondasku!- dodała.
Brunet zacisnął pięść na samą myśl o upierdliwej dziewczynie. Puścił jej uwagi mimo uszu, zwyczajnie nie mógł inaczej. W przeciwnym wypadku jego wizerunek spokojnego typa ległby w gruzach. A do tego nie chciał dopuścić.
-Chodźmy już lepiej.
~*~
Od samego początku mieli świadomość, że są śledzeni. Szczególnie jeśli robiła to osoba tak niekompetentna jak ta. Ciągnęła się za nimi jak cień, nie odstępowała ich na krok. Nie utrzymywała odpowiedniego dystansu, niemalże deptała im po piętach. Oni mieli z tego niezły ubaw, więc nie pokazywali po sobie, że zorientowali się o swym ogonie. W dalszym ciągu udawali parę zakochanych. Dla bezpieczeństwa zmienili swój pierwotny cel. Zahaczyli o pierwszy lepszy hotel o dachu przypominającym kopułę. Cały budynek zachował starodawny wygląd, był cały z czerwonych cegieł. Skrzywili się nieznacznie, widząc szyld z napisem : Love Hotel. Los wyraźnie lubił im płatać figle. Tłumy młodych, napalonych ludzi dobijały się do wejścia.
-Kochanie, musisz powstrzymać swoje pragnienie- wyrwało się chłopakowi, który był już na granicy wytrzymałości. Dziewczyna westchnęła ciężko i nasunęła na głowę obszerny kaptur skrywający jej oblicze. Brunet wziął z niej przykład. – Minie wieczność, zanim się tam dostaniemy. Chodź, poszukamy innego miejsca.
-Niech będzie. I tak nie mamy innego wyjścia – wskazała palcem na niebo. – Już zaczęło kropić, a za parę chwil lunie jak z cebra – chwyciła zdezorientowanego mężczyznę za rękę i pociągnęła do przodu – tym razem to ona przejęła prowadzenie. Miała dosyć szybkiego dreptania, wpadania na przypadkowych ludzi i spotykania się ze srogim spojrzeniem oburzonego tłumu.
Oboje szli równym krokiem w wyznaczonym kierunku. Zeszli z zatłoczonej uliczki i przenieśli się na bardziej odludne, pomniejsze drogi między budynkami. Na twarzy długowłosej pojawił się uśmiech triumfu, kiedy byli wystarczająco daleko od upierdliwych ludzi. Wkroczyli w ślepy zaułek.
-Pokaż się, kimkolwiek jesteś – rozkazała długowłosa, przystając.
Pierwsze wrażenie – mokro. Deszcz. Tak jak się tego spodziewała, wielkie krople zaczęły spadać z nieba, jedna za drugą. Dudniły ochoczo w parapety, sprawiały, że dwójka magów stawała się coraz bardziej przemoczona.
Wszystko wokół przesączone było niebywałym napięciem. Oni i nieznajomy stali tyłem do siebie, nie ruszali się nawet o milimetr. Cisza przerywana miarowym oddechem całej trójki i dźwiękiem deszczu odbijanym o brukowaną uliczkę. Nie bali się. Nie pierwszy raz znaleźli się w takiej sytuacji. Albowiem ten stan nie przeszkadzał im w żadnej mierze. Chwila napięcia, oczekiwanie na ruch przeciwnika, serce pracujące szybciej niż powinno, adrenalina buzująca w żyłach. To kochali najbardziej. Ten dreszczyk emocji towarzyszący im w momentach niepewności.
Szelest i dynamiczny ruch… WYSTARTOWALI!
Nieznajomy przymrużył oczy, chcąc poprawić sobie widoczność, i dopiero wtedy niespodziewanie, odległość między nim a dwójką, gwałtownie zmniejszyła się.
Wystrzelili przed siebie jak torpeda, zupełnie niepostrzeżenie dla ludzkiego oka. Czuli chłód i lekkie powiewy. Po czujnych obserwacjach dotarli do zakapturzonej postaci.
I wtedy poznali twarz szpiegującego.
- To żart, prawda? – wymsknęło się chłopakowi, zupełnie zszokowanemu odkryciem tożsamości nieznajomego.
Kaptur, który machinalnie naciągnął na głowę, był jego kamuflażem.
-To rzeczywistość, idioto! – odkrzyknęła zirytowana kobieta.
Ona tak samo jak jej towarzysz była zaskoczona odkryciem, jakie dokonali. Któż był na tyle odważny, by tak frontalnie ich zaczepiać? Faktycznie, opustoszała dzielnica i odosobnienie dodały mu odwagi, by zaatakować. Myślał, że w tym zaciszu zajdzie ich od tyłu i wyeliminuje bez zbędnych świadków i dowodów?
Cicha zbrodnia, szybkie działanie – tak, to do niego pasowało. Szeroki kaptur nieco obsunął się, odsłaniając oblicze przeciwnika. Miał roztrzepane, czarne włosy, niedbale zarzucony na siebie płaszcz i niesamowicie bladą twarz. Wiedziona impulsem kobieta stanęła w pozycji obronnej, chłopak natomiast wybuchł głośnym śmiechem.
-Już, już, spokojnie kochani! Zachowujecie się tak, jakbyśmy byli wrogami. Nie możemy porozmawiać jak za starych dobrych czasów. – udawał przyjaznego i niewinnego, ale oni już dawno przejrzeli tę jego fałszywą osobowość.
-Ty chyba oszalałeś. – odparowała trochę wzburzona, a chwilę potem zawiesiła wzrok na swoim towarzyszu.
Od momentu, kiedy zorientowali się o swoim ogonie, przeczuwali, że skądś go znają. Tempo chodu, wydźwięk stawianych kroków – to wszystko było takie znajome. W najgorszych snach nie przypuszczali, że ich spostrzeżenia były trafne, a co gorsza, że spotkają akurat na osobę przesiąkniętą przeszłością.
Ich przeszłością.
-Co ty, do licha, tu robisz? –spytał wprost brunet.
W odpowiedzi przeciwnik złapał się za podbródek, jakby chciał im pokazać, że myśli nad tym.
-Coś mi się wydaję, że już nie jesteśmy przyjaciółmi, nie. Odpowiedzcie, Mira, Gray…-usłyszeli zachrypły głos.
~*~
Brukowaną, zatłoczoną uliczkę pokonywała w szybkim tempie. Manewrowała między kałużami, co jakiś czas wpadając na mijanych przechodniów. Dłoń kurczowo zacisnęła na rączce od parasolki. Posuwała się do przodu, ich śladami. Do głowy wtargnęły myśli, które nie nawiedzały jej od dawna. Odnosiły się do jej ukochanego i wcale nie były ckliwymi wspominkami. Niosły ze sobą ból wywołany wszelkimi troskami.
Chciała ochłonąć. Żałowała, że nie zgodziła się pójść na tą misję sama. Teraz mogła jedynie stać się cieniem przyjaciół i pilnować by ich zadanie powiodło się.
Deszcz bębniący o parasolkę ani trochę nie zagłuszył niemiarowego bicia serca. Wreszcie dotarła na miejsce, a ciemny zaułek stał dla niej otworem. Zasięg jej wzroku obiegł sylwetkę dwóch postaci, trzeciej zaś została zasłonięta, gdyż stał za pozostałymi. Wyglądało na to, że ten na przodzie był osaczony.
-Przyjaciółmi? Ha, dobre sobie! Czy my kiedykolwiek nimi byliśmy? –Głos ten należał do jej ukochanego. Był okrutnie nieczuły. – Daruj sobie te gierki.
Ucieszyła się, słysząc znajomy głos. On żyje, nic mu nie jest! Powtarzała sobie w myślach z ulgą.
-Spokojnie, Gray. Nie denerwuj się. Zróbmy to, co do nas należy i wracajmy – powiedziała białowłosa. – Zamarzam – dodała, zgrzytając zębami.
Stając przy ścianie budynku, usiłowała przysunąć się jak najbliżej ich. Deszcz zagłuszał strzępki ich rozmów. Ostatecznie wcisnęła się w szczelinę między dwoma bliźniaczymi budynkami. Od przyjaciół dzieliły ją trzy metry, nie więcej.  Parasolka, którą wcześniej złożyła, wypadła z jej rąk po usłyszeniu tych słów.
-Przestań – rozkazała dziewczyna. – Mało ci po tym, co już zrobiłeś. Zdradziłeś ją. Zdradziłeś Lucy. – Nieznajomy nie zareagował przychylnie, warknął rozjuszony i rzucił się na niczego nieświadomą dziewczynę.
Zanim Mira zorientowała się o swojej sytuacji, już leciała w stronę najbliższego muru. Ułamek sekundy wystarczył, by budynek roztrzaskał się na kawałki. Kobieta zanim straciła przytomność, wydała z siebie okrzyk zdziwienia zmieszany z metaliczną krwią.
Lucy. Lucy. To osoba, która zdradziła Lucy. Osoba owiana tajemnicą. Gdzie podziewał się przez te wszystkie lata i po co wrócił. Nikt nigdy go nie rozumiał, z wyjątkiem blondynki. Przecież byli najbliższymi przyjaciółmi, a on ją zostawił. Dopuścił się zdrady i uciekł jak tchórz. Była rozjuszona. Najpierw przyczynił się do śmierci Lucy, a teraz zgrywał śmiałka, atakując Graya i Mirę.
Jaki miał w tym cel?
Nie miała pojęcia.
Wcześniejsze Spokojnie, Gray skierowane do chłopaka nie miało teraz znaczenia. Dziewczyna zrozumiała to i wściekła się jeszcze bardziej. Nie mogła pozwolić, by jej ukochany w furii popełnił jakiś błąd. Jako widz miała ochotę temu zapobiec, jako kobieta chciała to zrobić.
-Zwiewaj, Gray!- powiedziała jadowitym głosem, wyskakując z ukrycia.
Oszołomiony brunet wykonał jej polecenie, odskakując na dach budynku, w między czasie zabierając nieprzytomną przyjaciółkę.
Przedostała się do miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu stał jej ukochany. Wystrzeliła przed siebie, lekceważąc gotowość przeciwnika. Usłyszała chlupnięcie, kiedy wskoczyła wprost w kałużę.
-Wodne więzienie!
Była szybsza. Bezmyślnie użyła tego zaklęcia, zmieniając swój pierwotny zamysł. Chciała tylko umożliwić ucieczkę jej kamratom, lecz zamiast tego postanowiła unieszkodliwić wroga. Jak widać, opłaciło się.
Chłopak zaczął szamotać się w wodnej kuli, zrzucając przez to kaptur będący jego kamuflażem. Myślała, czy postępuje prawidłowo, ale zatrzymała wzrok na nim. Włosy miał wilgotne, rozczochrane. Oczy mrużyły się, by potem zakryć się powiekami.
Nie ma wątpliwości. To on.
~*~
Rozdział miał wyjść o wiele, wiele dłuższy, lecz w niedzielę wyjeżdżam na dwa tygodnie na wczasy, toteż wątpię, czy wyrobiłabym się z planowaną długością rozdziału. Aczkolwiek zamieściłam w nim to, co chciałam. Ciekawszą część zostawię na kolejny rozdział. Wyjątkowo jestem zadowolona z rozdziału. Ale ocenę pozostawię wam. Na początku zastanawiałam się jak pogodzić pisanie w pierwszej osobie i jednocześnie opisywanie akcji w różnych miejscach. Ostatecznie wyszło tak- to co dzieję się oczami Natsu pisanie jest w pierwszej osobie, cała reszta w trzeciej. Myślę, że takie rozwiązanie będzie dobre. Przepraszam, że tak późno dodaję. Proszę o szczere opnie, jest to dla mnie ważne. Z góry dziękuję <3