~*~
„Czułem na
sobie słaby oddech. To on.”
Przeszłość chwyciła w swe szpony marnego
człowieka. Podarowała mu bilet w jedną stronę – do bezdennej
otchłani. Przeniknęła do jego rzeczywistości i zupełnie przyćmiła umysł.
Sprawiła, że stał się więźniem własnych wspomnień. Odebrała mu silną wolę i
pozbawiła powodu do egzystencji. Stała się jego piętnem, od którego nie
potrafił się uwolnić.
Ogarnięty przygnębieniem do cna nie
panowałem nad sobą. Szaleństwo wdzierało się do mojego wnętrza, a ja ostatkiem
sił starałem się je w sobie ujarzmić. Desperacja osiągnęła zenit, kiedy
ujrzałem Jej przerażone oczy. Tyle
bólu i cierpienia miały zamknięte w sobie. Jej
bladą twarz zdobiły liczne zadrapania i siniaki. Jej ciało pokryte ciemną krwią.
Tamten dzień wyrył mi się w pamięci. Tamta chwila przelatywała przed moimi
oczami jak pokaz slajdów, klatka po klatce, nic nie zostało pominięte. Pamiętałem
to, jakby to było wczoraj.
Z bezsilności złapałem się za głowę.
Chciałem wyrzucić obrazy z tamtego
okresu z mojej podświadomości. Pragnąłem mieć przejrzysty umysł, niespętany
żadnymi niedorzecznościami. Potrzebowałem chwili spokoju i wytchnienia. Już sam
nie dawałem sobie rady z ogarnięciem teraźniejszości. Nie funkcjonowałem
normalnie, stałem się wrakiem człowieka. Ja nie umiałem tak żyć!
Po raz pierwszy przyszedł mi do głowy
pewien absurd i zamierzałem go urzeczywistnić. Ja… musiałem zapomnieć. O
dziewczynie imieniem Lucy, którą
kochałem nad życie. To tak jakby ktoś wyrwał mi płuca i zabrał tlen do
oddychania. Ale ona stała się
przeszłością, ona już nie istniała.
Zachowałem ją w moich wspomnieniach,
ale czas porzucić tamten rozdział.
Musiałem uwolnić się z sideł przeszłości.
Ty
ją ciągle kochasz. Jesteś nikim!
Pomyliłem się, próbując oszukać samego
siebie. Uczuć nie da się odrzucić, można jedynie próbować je zatrzeć,
zatuszować. Prawdziwa miłość nie odejdzie od ciebie po kres twoich dni.
Tak cholernie mi jej brakowało. Tak bardzo
chciałbym ujrzeć, choć na ułamek sekundy, jej przepiękny uśmiech. Zanurzyć się
w jej brązowych oczach, dostrzec ich intensywność i blask. Zobaczyć jej bladą,
zarumienioną twarz, dotknąć puszystych blond włosów. Pragnę ją dotknąć,
przytulić. Usłyszeć jej głos, jak woła moje imię. Trzymać ją w swoich ramionach
i poczuć, że ona żyje. Chciałbym ją
tylko ponownie zobaczyć i powiedzieć jej to magiczne – „ kocham cię”.
Jesteś
tchórzem! Chcesz ją porzucić, bo nie potrafiłeś jej obronić.
Nieprawda! Muszę o niej zapomnieć dla jej
dobra. Nie chcę, by się obwiniała, że przez nią
nie egzystowałem pełnią życia. To dla niej…
Jesteś
słaby! Szukasz wymówek dla usprawiedliwienia swojego czynu.
W swoim wnętrzu toczyłem walkę sam ze
sobą. Usiłowałem przemówić sobie do rozsądku, lecz pominąłem naiwność
wyhodowaną wewnątrz mnie od najmłodszych lat. Byłem infantylny, łudząc się, że
potrafię wyzbyć się tego uczucia.
Jesteś
mordercą! Zabiłeś ją!
Po kryjomu użalałem się nad sobą. Cierpiałem
samotnie, opłakując odejście Lucy.
Wszystkie winy zrzucałem na siebie. Na swoją słabość. Na bezsilność.
Najciężej znosiłem to, że umarła na moich
rękach. Że patrzyłem, jak ulatuje z niej
życie i nie mogłem nic z tym zrobić. Byłem świadkiem jej ostatniego oddechu. To ja usłyszałem jej ostatnie słowa. To ja przytulałem ją, kiedy odchodziła. To ja ujrzałem, jak zamykają się jej powieki. To ja byłem tym, który nie
potrafił jej ochronić. To wszystko
moja wina!
To dziwne, ale myśl, że jej nie obroniłem
wyparła wszystkie inne i przez moment poczułem się pusty.
Poczułem ukłucie w sercu – jakby tysiąc
szpilek wbijało się w niego. Żaden fizyczny ból nie równałby się z tym, co
działo się w mojej podświadomości. Czułem wewnętrzne rozdarcie. Ostatecznie
nadszedł mój limit. Nie wytrzymałbym kolejnej dawki tak sprzecznych ze sobą
emocji.
Kochać, a zapomnieć…
Przeszłość, a teraźniejszość…
Mozolnie obsunąłem się na ziemię.
Zastanawiałem się, czy to wszystko dociera do mnie w ślimaczym tempie. Ostatnie
co poczułem na sobie to słaby oddech. To on.
A potem… bezkresna ciemność.
~*~
Misja Przeszpiegi
miała na celu dogłębne przeszukanie okolicznych miasteczek. Mistrz obawiał
się zła czyhającego w mroku, więc od pięciu lat wysyłał dwuosobową grupę na
zwiady. Członkowie gildii zwiedzali pobliskie miasta, przeszukiwali każdy
zaułek, sprawdzali podejrzane miejsca, a to wszystko pod przykrywką ludzi zapoznających się z okolicą. Nie
chcieli wzbudzać podejrzeń w chłopaku. Przed nim udawali beztroskich i
szczęśliwych, jakby całkowicie zapomnieli o wydarzeniu sprzed pięciu lat.
Prawdziwe ich odczucia każdy skrywał głęboko w swoim wnętrzu. Wiedzieli, że
gdyby oni cały czas się smucili, różowo-włosy już dawno by się załamał. A do
tego dopuścić nie mogli.
Dzisiejszego wieczoru padło na nich. Mieli
dotrzeć do najbliższego miasta, zatrzymać się tam, poszperać i wrócić do gildii
z ewentualnym tropem. Aktualna misja wyglądała nieco inaczej niż zwykle tylko z
jednego powodu. Musieli odkryć tożsamość mężczyzny zmasakrowanego przez
Salamandra. Tydzień temu znaleźli nieprzytomnego chłopaka na jednej z uliczek
Magnolii. Tuż obok leżały zwłoki bliżej nieokreślonego faceta. Nie mieli
wątpliwości co do tego, kto tak urządził nieboszczyka. Sęk w tym, że nie znali
motywu Natsu co do tego czynu. Chłopak od pięciu lat był zamknięty w sobie, nie
przejawiał żadnych emocji, a tu nagle dopuścił się do morderstwa. Sprawa
wydawała się co najmniej niebanalna i posiadała swoje drugie dno.
Koło dwudziestej pierwszej dotarli do
Hosenki. Już kilkaset metrów przed celem mogli wyczuć ogromne nagromadzenie
magii. Wedle przypuszczeń, miasteczko musiało być wypełnione po same brzegi. Stali
już przed mostem prowadzącym do miasta, przez który przeszli bez najmniejszego
problemu.
-Jak tu przepięknie!- krzyknęła
zachwyconym głosem kobieta, teatralnie klaskając w dłonie.
Miasto rzeczywiście wyglądało obiecująco.
Przed nimi rozciągała się szeroka, główna uliczka. Po obu stronach stały
stragany z jedzeniem, zabawkami, pamiątkami – wszystko kolorowe i pstrokate,
czyli takie by łatwo wpadało w oczy i przyciągało klientów. Sprzedawcy
nawoływali mijających ich przechodniów, wymachiwali zachęcająco towarem z ich
budki, a ludzie przeciskali się przez tłum, by dotrzeć do wymarzonego punktu.
Niektórzy wszczynali bójki, głośno gawędzili i przeklinali – wyraźnie byli po
sporej dawce alkoholu. Całość ogarniał harmider i zamieszanie, a oni mogli to
wykorzystać do węszenia.
-Puść już moją rękę, cholero! – warknął
mężczyzna do przyciskającej się do niego kobiety.
Długowłosa zmarszczyła nieznacznie brwi i
uśmiechnęła się kpiąco.
-I vice versa, gołodupcu. Zabierz te swoje
łapska z mojej talii.
Brunet chętnie i posłusznie wykonał
polecenie dziewczyny. Szli przed siebie, nie zamieniając ze sobą więcej słowa.
Nie spuszczali oka z tłumów ludzi.
-Wspaniale- skomentowała krótko kobieta.
Odległość i hałas nie pozwoliły jednak chłopakowi
na rozpoznanie słów dziewczyny. Jej głos mieszał się z salwami śmiechu i
krzyków osób stojących niedaleko nich. Chłopak czym prędzej złapał za jej rękę
i rozpoczął taranowanie, nie przejmując się oburzeniem ludzi i komentarzami o
jego niekulturalnym zachowaniu.
-To tylko żebyś się nie zgubiła, Demonico – burknął.
-Tak, tak Czarny. Po prostu brak ci kobiecego towarzystwa. – zagadała. – Ja
nie mogę, stary. Ty to chyba sobie nie mogłeś gorszego pseudonimu wymyślić. Ani
trochę do ciebie nie pasuje. Poza odcieniem włosów nie masz nic wspólnego z tym
kolorem. Mm, już wiem!
-No, co takiego? – zazgrzytał zębami
rozzłoszczony do granic możliwości chłopak.
-Blondyn!
Ja to jestem genialna. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Tak, tak, to
idealnie do ciebie pasuje. Przynajmniej pseudonim będzie odzwierciedlał twój
idiotyzm – dziewczyna wybuchła śmiechem.
-Ty, cholero jedna! Nie bądź taka wyszczekana.
– Brunet zacisnął rękę, którą trzymał dłoń długowłosej. Na zewnątrz przybrał
maskę obojętności, lecz w środku kipiał cały ze złości.
-Ał, to boli, idioto! – pisnęła
zirytowana. – Chcesz mi krzywdę zrobić?
Chłopak przytaknął.
-Gdybym mógł, już dawno bym to zrobił. Ale
sam przecież tych wszystkich walizek nie będę dźwigał – powiedział z naciskiem.
Kobietę zdziwiła wrogość w jego tonie. Przecież zawsze tylko przekomarzali się,
a on tym razem chyba wziął to na poważnie. Przez to psuł całą zabawę.
-Oj no, nie bądź taki. Wiesz, że ja tak
tylko dla żartów. Muszę sobie jakoś umilić czas, co nie – mruknęła ochoczo. – Blondasku!- dodała.
Brunet zacisnął pięść na samą myśl o
upierdliwej dziewczynie. Puścił jej uwagi mimo uszu, zwyczajnie nie mógł
inaczej. W przeciwnym wypadku jego wizerunek spokojnego typa ległby w gruzach.
A do tego nie chciał dopuścić.
-Chodźmy już lepiej.
~*~
Od samego początku mieli świadomość, że są
śledzeni. Szczególnie jeśli robiła to osoba tak niekompetentna jak ta. Ciągnęła
się za nimi jak cień, nie odstępowała ich na krok. Nie utrzymywała
odpowiedniego dystansu, niemalże deptała im po piętach. Oni mieli z tego niezły
ubaw, więc nie pokazywali po sobie, że zorientowali się o swym ogonie. W dalszym ciągu udawali parę
zakochanych. Dla bezpieczeństwa zmienili swój pierwotny cel. Zahaczyli o
pierwszy lepszy hotel o dachu przypominającym kopułę. Cały budynek zachował
starodawny wygląd, był cały z czerwonych cegieł. Skrzywili się nieznacznie,
widząc szyld z napisem : Love Hotel. Los
wyraźnie lubił im płatać figle. Tłumy młodych, napalonych ludzi dobijały się do
wejścia.
-Kochanie, musisz powstrzymać swoje
pragnienie- wyrwało się chłopakowi, który był już na granicy wytrzymałości.
Dziewczyna westchnęła ciężko i nasunęła na głowę obszerny kaptur skrywający jej
oblicze. Brunet wziął z niej przykład. – Minie wieczność, zanim się tam
dostaniemy. Chodź, poszukamy innego miejsca.
-Niech będzie. I tak nie mamy innego
wyjścia – wskazała palcem na niebo. – Już zaczęło kropić, a za parę chwil lunie
jak z cebra – chwyciła zdezorientowanego mężczyznę za rękę i pociągnęła do
przodu – tym razem to ona przejęła prowadzenie. Miała dosyć szybkiego
dreptania, wpadania na przypadkowych ludzi i spotykania się ze srogim
spojrzeniem oburzonego tłumu.
Oboje szli równym krokiem w wyznaczonym
kierunku. Zeszli z zatłoczonej uliczki i przenieśli się na bardziej odludne,
pomniejsze drogi między budynkami. Na twarzy długowłosej pojawił się uśmiech
triumfu, kiedy byli wystarczająco daleko od upierdliwych ludzi. Wkroczyli w
ślepy zaułek.
-Pokaż się, kimkolwiek jesteś – rozkazała
długowłosa, przystając.
Pierwsze wrażenie – mokro. Deszcz. Tak jak
się tego spodziewała, wielkie krople zaczęły spadać z nieba, jedna za drugą.
Dudniły ochoczo w parapety, sprawiały, że dwójka magów stawała się coraz
bardziej przemoczona.
Wszystko wokół przesączone było niebywałym
napięciem. Oni i nieznajomy stali tyłem do siebie, nie ruszali się nawet o
milimetr. Cisza przerywana miarowym oddechem całej trójki i dźwiękiem deszczu
odbijanym o brukowaną uliczkę. Nie bali się. Nie pierwszy raz znaleźli się w
takiej sytuacji. Albowiem ten stan nie przeszkadzał im w żadnej mierze. Chwila
napięcia, oczekiwanie na ruch przeciwnika, serce pracujące szybciej niż
powinno, adrenalina buzująca w żyłach. To kochali najbardziej. Ten dreszczyk
emocji towarzyszący im w momentach niepewności.
Szelest i dynamiczny ruch… WYSTARTOWALI!
Nieznajomy przymrużył oczy, chcąc poprawić
sobie widoczność, i dopiero wtedy niespodziewanie, odległość między nim a
dwójką, gwałtownie zmniejszyła się.
Wystrzelili przed siebie jak torpeda,
zupełnie niepostrzeżenie dla ludzkiego oka. Czuli chłód i lekkie powiewy. Po
czujnych obserwacjach dotarli do zakapturzonej postaci.
I wtedy poznali twarz szpiegującego.
- To żart, prawda? – wymsknęło się
chłopakowi, zupełnie zszokowanemu odkryciem tożsamości nieznajomego.
Kaptur, który machinalnie naciągnął na
głowę, był jego kamuflażem.
-To rzeczywistość, idioto! – odkrzyknęła
zirytowana kobieta.
Ona tak samo jak jej towarzysz była
zaskoczona odkryciem, jakie dokonali. Któż był na tyle odważny, by tak
frontalnie ich zaczepiać? Faktycznie, opustoszała dzielnica i odosobnienie
dodały mu odwagi, by zaatakować. Myślał, że w tym zaciszu zajdzie ich od tyłu i
wyeliminuje bez zbędnych świadków i dowodów?
Cicha zbrodnia, szybkie działanie – tak,
to do niego pasowało. Szeroki kaptur nieco obsunął się, odsłaniając oblicze przeciwnika. Miał roztrzepane, czarne włosy, niedbale zarzucony na siebie
płaszcz i niesamowicie bladą twarz. Wiedziona impulsem kobieta stanęła w
pozycji obronnej, chłopak natomiast wybuchł głośnym śmiechem.
-Już, już, spokojnie kochani! Zachowujecie
się tak, jakbyśmy byli wrogami. Nie możemy porozmawiać jak za starych dobrych
czasów. – udawał przyjaznego i niewinnego, ale oni już dawno przejrzeli tę jego
fałszywą osobowość.
-Ty chyba oszalałeś. – odparowała trochę
wzburzona, a chwilę potem zawiesiła wzrok na swoim towarzyszu.
Od momentu, kiedy zorientowali się o swoim
ogonie, przeczuwali, że skądś go
znają. Tempo chodu, wydźwięk stawianych kroków – to wszystko było takie
znajome. W najgorszych snach nie przypuszczali, że ich spostrzeżenia były
trafne, a co gorsza, że spotkają akurat na osobę przesiąkniętą przeszłością.
Ich przeszłością.
-Co ty, do licha, tu robisz? –spytał
wprost brunet.
W odpowiedzi przeciwnik złapał się za
podbródek, jakby chciał im pokazać, że myśli nad tym.
-Coś mi się wydaję, że już nie jesteśmy
przyjaciółmi, nie. Odpowiedzcie, Mira,
Gray…-usłyszeli zachrypły głos.
~*~
Brukowaną, zatłoczoną uliczkę pokonywała w
szybkim tempie. Manewrowała między kałużami, co jakiś czas wpadając na mijanych
przechodniów. Dłoń kurczowo zacisnęła na rączce od parasolki. Posuwała się do
przodu, ich śladami. Do głowy wtargnęły myśli, które nie nawiedzały jej od
dawna. Odnosiły się do jej ukochanego i wcale nie były ckliwymi wspominkami.
Niosły ze sobą ból wywołany wszelkimi troskami.
Chciała ochłonąć. Żałowała, że nie
zgodziła się pójść na tą misję sama. Teraz mogła jedynie stać się cieniem przyjaciół i pilnować by ich
zadanie powiodło się.
Deszcz bębniący o parasolkę ani trochę nie
zagłuszył niemiarowego bicia serca. Wreszcie dotarła na miejsce, a ciemny
zaułek stał dla niej otworem. Zasięg jej wzroku obiegł sylwetkę dwóch postaci, trzeciej
zaś została zasłonięta, gdyż stał za pozostałymi. Wyglądało na to, że ten na
przodzie był osaczony.
-Przyjaciółmi? Ha, dobre sobie! Czy my
kiedykolwiek nimi byliśmy? –Głos ten należał do jej ukochanego. Był okrutnie
nieczuły. – Daruj sobie te gierki.
Ucieszyła się, słysząc znajomy głos. On żyje, nic mu nie jest! Powtarzała
sobie w myślach z ulgą.
-Spokojnie, Gray. Nie denerwuj się. Zróbmy
to, co do nas należy i wracajmy – powiedziała białowłosa. – Zamarzam – dodała,
zgrzytając zębami.
Stając przy ścianie budynku, usiłowała
przysunąć się jak najbliżej ich. Deszcz zagłuszał strzępki ich rozmów.
Ostatecznie wcisnęła się w szczelinę między dwoma bliźniaczymi budynkami. Od przyjaciół
dzieliły ją trzy metry, nie więcej. Parasolka,
którą wcześniej złożyła, wypadła z jej rąk po usłyszeniu tych słów.
-Przestań – rozkazała dziewczyna. – Mało ci
po tym, co już zrobiłeś. Zdradziłeś ją. Zdradziłeś Lucy. – Nieznajomy nie zareagował przychylnie, warknął rozjuszony i
rzucił się na niczego nieświadomą dziewczynę.
Zanim Mira zorientowała się o swojej
sytuacji, już leciała w stronę najbliższego muru. Ułamek sekundy wystarczył, by
budynek roztrzaskał się na kawałki. Kobieta zanim straciła przytomność, wydała
z siebie okrzyk zdziwienia zmieszany z metaliczną krwią.
Lucy.
Lucy. To osoba, która
zdradziła Lucy. Osoba owiana
tajemnicą. Gdzie podziewał się przez te wszystkie lata i po co wrócił. Nikt
nigdy go nie rozumiał, z wyjątkiem blondynki. Przecież byli najbliższymi
przyjaciółmi, a on ją zostawił. Dopuścił się zdrady i uciekł jak tchórz. Była
rozjuszona. Najpierw przyczynił się do śmierci Lucy, a teraz
zgrywał śmiałka, atakując Graya i Mirę.
Jaki
miał w tym cel?
Nie miała pojęcia.
Wcześniejsze Spokojnie, Gray skierowane do chłopaka nie miało teraz znaczenia.
Dziewczyna zrozumiała to i wściekła się jeszcze bardziej. Nie mogła pozwolić,
by jej ukochany w furii popełnił jakiś błąd. Jako widz miała ochotę temu zapobiec,
jako kobieta chciała to zrobić.
-Zwiewaj, Gray!- powiedziała jadowitym
głosem, wyskakując z ukrycia.
Oszołomiony brunet wykonał jej polecenie,
odskakując na dach budynku, w między czasie zabierając nieprzytomną
przyjaciółkę.
Przedostała się do miejsca, gdzie jeszcze
chwilę temu stał jej ukochany. Wystrzeliła przed siebie, lekceważąc gotowość przeciwnika. Usłyszała
chlupnięcie, kiedy wskoczyła wprost w kałużę.
-Wodne
więzienie!
Była szybsza. Bezmyślnie użyła tego
zaklęcia, zmieniając swój pierwotny zamysł. Chciała tylko umożliwić ucieczkę
jej kamratom, lecz zamiast tego postanowiła unieszkodliwić wroga. Jak widać,
opłaciło się.
Chłopak zaczął szamotać się w wodnej kuli,
zrzucając przez to kaptur będący jego kamuflażem. Myślała, czy postępuje
prawidłowo, ale zatrzymała wzrok na nim. Włosy miał wilgotne, rozczochrane.
Oczy mrużyły się, by potem zakryć się powiekami.
Nie ma wątpliwości. To on.
~*~
Rozdział miał wyjść o wiele, wiele dłuższy, lecz w niedzielę wyjeżdżam na dwa tygodnie na wczasy, toteż wątpię, czy wyrobiłabym się z planowaną długością rozdziału. Aczkolwiek zamieściłam w nim to, co chciałam. Ciekawszą część zostawię na kolejny rozdział. Wyjątkowo jestem zadowolona z rozdziału. Ale ocenę pozostawię wam. Na początku zastanawiałam się jak pogodzić pisanie w pierwszej osobie i jednocześnie opisywanie akcji w różnych miejscach. Ostatecznie wyszło tak- to co dzieję się oczami Natsu pisanie jest w pierwszej osobie, cała reszta w trzeciej. Myślę, że takie rozwiązanie będzie dobre. Przepraszam, że tak późno dodaję. Proszę o szczere opnie, jest to dla mnie ważne. Z góry dziękuję <3