„Chcąc pozostać na zawsze w przeszłości,
stałem się Jej cieniem…
Cieniem Lucy. ”
~*~
~*~
Wtem rozlega się jęk. Krótki,
przeraźliwy, pełen cierpienia. Mógłbym rzec, że odzwierciedlał krzyk agonii.
Dynamiczny ruch, huk i
charakterystyczny szczęk łamanych kości. Zastanawiałem się, czy to mój ruch był
taki otępiały, czy to ból w ślimaczym tempie dobrnął do ofiary.
Cisza.
Co
się dzieje?
Wmówiłem sobie, że zamknięte oczy
będą dla mnie lepszą alternatywą. Jakbym bał się dostrzec rzeczywistość. Tą
okrutną prawdę, w której byłem mordercą.
Przerażała mnie świadomość tego, co zrobiłem.
-Żegnaj, Salamandrze- cichy szept
mężczyzny sprawił, że mimowolnie otworzyłem oczy. To, co ujrzałem, na zawsze
pozostanie w najgłębszej szufladzie pamięci.
Męska sylwetka obrócona przodem
do mnie. Postać nieco pochylona, nogi bezwładnie wierzgały w powietrzu, pięści
usiłujące zdjąć moją dłoń z szyi. Wróg był blady, a oczy miał szeroko otwarte.
Z kącika ust sączyła się krew.
Byłem pusty. Nie potrafiłem
wydusić żadnego słowa, brakowało mi tchu. Właśnie umierał człowiek, którego
zabiłem własnymi rękami. Ja tylko chciałem, aby nie oczerniał Lucy… Rozpacz
rozdzierała mnie od środka. Wypełniała każdy zakamarek mojego ciała. Brudziła
czarnym atramentem moje rozdarte serce. Napełniała mnie jeszcze większą
nienawiścią do samego siebie.
Krople szkarłatnej cieczy
uderzyły o moją przerażoną twarz. Dygotałem jak osika na wietrze. Machinalnie
wypuściłem ofiarę z uścisku, ale było już za późno. Odebranego życia nie da się
przywrócić.
Ja…
zabiłem człowieka.
Bezwładnie opadłem na kolana.
Wpatrywałem się w dłonie ubrudzone krwią. Moje ręce stały się narzędziem do
pozbawiania ludzkiego życia.
Lucy,
uratuj mnie! Od tej ciemności, w której tonę.
Zamarłem w bezruchu.
Zastanawiałem się, czy moje serce nadal bije. Nie słyszałem go. A może to mnie
zabito, a to wszystko to tylko naiwne wyobrażenia rzeczywistości.
I wtedy ujrzałem przerażone oczy Lucy. Takie same jak tamtego dnia.
~*~
Nie mogłem znieść bezsilności i
niewiedzy. Byłem wściekły i rozjuszony. Myślałem tylko o Lucy, więc cała
koncentracja poszła sobie odpoczywać. Po czujnych obserwacjach zrozumiałem, że
to ja muszę zaatakować. Cierpliwie czekałem, aż sylwetka wroga wyłoni się z
opadającego kurzu. Od razu zrobiłem krok naprzód.
-Natsu! Uważaj!- usłyszałem
rozpaczliwy głos Graya i raptem spojrzałem za siebie przez ramię. Ciało
przeciwnika szybowało w powietrzu niezwykle zwinnymi i szybkimi ruchami. Ledwie
umknąłem przed kopnięciem, a już zaatakował mnie po raz kolejny.
Z pomocą przyszedł mi brunet.
Zablokował lodowym mieczem pięść oprawcy i zaklął siarczyście pod nosem:
-Pożałujesz, że ośmieliłeś się
zaatakować naszą gildię. Pożałujesz, że z nami zadarłeś. Słyszysz, debilu?
Zeref patrzył na nas przenikliwie
i natarczywie. Jego moc dziwnie na mnie oddziaływała. Nie czułem tego
powszechnego strachu przed potęgą Czarnego Maga. Uaktywniłem swoją magię i
byłem silnie rozjuszony jego działaniem. Oboje z Grayem odskoczyliśmy do tyłu,
a przeciwnik nie ruszył się z miejsca.
-Coś tu jest nie tak – zauważył
brunet.
-Och, już zaczyna mnie irytować!
Stoi tylko w miejscu i broni się jak jakiś idiota! Jakby grał na czas. Cholera,
nie możemy marnować na niego ani sekundy więcej. Muszę znaleźć Lucy.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek
zdobędę się na taki gest troski. A jednak. Ta dziewczyna wyzwoliła ze mnie moją
delikatną stronę.
-A co z nim?
-Ważniejsza jest Lucy –
oznajmiłem, co natenczas zdziwiło Graya. Po chwili jednak uniósł kąciki ust do
góry.
-Tak, ale pomyśl. Dopóki on jest
z nami, Lucy jest bezpieczna. To takie trudne do zrozumienia, płomyczku?
-Problem w tym, że on nie jest
prawdziwy. Jak mogłeś tego nie zauważyć, mrożonko? – prychnąłem. Chłopak
spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja postanowiłem, że najlepiej będzie,
jak ujrzy na własne oczy moje podejrzenia.
-Gray, powiedz mi. Kim jest
Zeref? –spytałem stanowczo. Mierzyłem ostrym wzrokiem wroga i aż ciarki mnie
przeszły na jego widok.
-Chodzi ci o to, że jest
najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii?
-No właśnie. To dlaczego nie może
sobie poradzić z dwójką zwykłych magów? Coś mi tu nie pasuje.
-Tyle, że teraz nie mamy czasu na
myślenie o tym. Musimy pokonać tego gościa …- uciął.- Chwila! Skoro to
rzeczywiście podróbka, to nie ma sensu z nim walczyć. A jeśli prawdziwy, to nie
mamy z nim szans. Cholera! – Naprawdę nie mogłem nasycić się widokiem głupiego
Graya. No, no!
-Może wreszcie zaatakujecie i
utniecie te bezsensowne pogaduszki? – wtrącił Czarny Mag. Widocznie zaczął tracić
cierpliwość.
-ZAMKNIJ SIĘ!- wydarliśmy się
jednocześnie z brunetem. Nikt, ale to nikt nie ma prawa przerywać nam naszych
rozmów.
Zawinąłem dłonie w pięść i
obróciłem się do przyjaciela:
-Przypatrz się uważnie. Chyba
wiem, jak się go szybko pozbyć – usiłowałem wypowiedzieć to tak, aby wyjść na
dumnego i mądrego. – Szykuj się do walki, pajacu! Ale się napaliłem!
-W końcu. – Znowu nie ruszył się
nawet o milimetr. Po prostu stał w miejscu i czekał. Cholera. Skoro jego celem
jest Lucy, to dlaczego nas jeszcze nie zaatakował?
Przełknąłem ślinę. Wypełniła mnie
fala gorąca i omiotła moje serce. Uspokój
się! Skup się i analizuj ruchy
przeciwnika.
Popędziłem przed siebie i
wycelowałem ognistą pięść idealnie w klatkę piersiową przeciwnika. Naprawdę
sądziłem, że takim sposobem zmuszę go do użycia jakieś techniki, aby zaprzeczyć
swoim obawom. Nie mogłem odgonić myśli, że prawdziwy Zeref goni teraz Lucy.
Starałem się wierzyć, że to ja zmagam się z tym realnym. Wydobyłem z siebie
donośny głos determinacji. Moja pięść przeniknęła przez ciało oprawcy. Zeref
chwycił mój nadgarstek, wykręcił go do tyłu i rzucił mną w górę. Moje ciało
ulatywało gdzieś na bok.
To było potwierdzenie.
Cholera,
Lucy!
Nie mogłem tutaj tracić czasu!
Nie teraz! Pokonam Zerefa, ale najpierw muszę upewnić się, że z Lucy wszystko w
porządku.
Oczy Graya stały się nieludzko
wielkie.
-Później mi podziękujesz. Teraz
leć ratować swoją księżniczkę!
Normalnie zaprotestowałbym i nie
pozwolił, aby cała przyjemność z walki przypadła brunetowi, ale obecna sytuacja
zmusiła mnie do tego. Kątem oka ujrzałem coś, co sprawiło, że przez chwilę obserwowałem
przyjaciela. Ciało Graya zaczęła otaczać lodowa otoczka. Migotała na
najrozmaitsze odcienie bieli i niebieskości. Była to chłodna i potężna aura.
Jego magia zaczęła się rozrastać. Z jego oczu biła niepohamowana determinacja i
wola walki. Wiedziałem, że mogę pozostawić to w jego rękach.
-Co to jest?- spytałem
oszołomiony.
-No wiesz…- nieznacznie
uśmiechnął się. – Nie tylko ty znalazłeś kogoś, kogo chciałbyś chronić. Jej
pojawienie się sprawiło, że zmotywowałem się do treningów. Moim obowiązkiem
jest bronić moich przyjaciół i pomagać im. „Bo gildia to moja rodzina i siła”,
pamiętasz? To ty to zawsze powtarzasz. Później pogadamy. Idź już!- oświadczył
okrzykiem.
-Jasne!- kiwnąłem głową. Zacząłem
się czuć dziwnie, polegając na przyjacielu.
Miałem już pędzić przed siebie,
ale wówczas do moich uszu dobiegł kobiecy głos. Odwróciłem się w kierunku
źródła. Raptem spomiędzy budynków wybiegła zdyszana Mira. Najwidoczniej chciała
odpocząć, bo przystanęła i zgięła kolana, gdy nagle wyprostowała się i jęknęła.
-Cholera… Lucy… jest…Mistrz…nie…mógł…-
wydyszała ledwo, wciąż próbując złapać oddech.- Musisz ją …
-Gdzie jest Lucy? –zawołałem
pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Mira pokręciła głową, jakby
niedowierzała obrazowi przed sobą. Dopiero po chwili popatrzyła na mnie, a to
co ujrzałem w jej oczach, nie odzwierciedlało niczego dobrego.
-Co tu robi Zeref? –jęknęła,
drżąc.
-Stoi, do cholery- warknąłem. –
Gdzie jest Lucy?
-Ona biegła w stronę polany…
chyba …Gonił ją Zeref.
Resztkami sił próbowałem się
powstrzymać od wyżycia się na przyjaciołach. Że też wcześniej nie mogłem tego
pojąć! A teraz jest w niebezpieczeństwie. Jest sam na sam z prawdziwym Zerefem.
-Co robimy?- zapytała
zaniepokojona Mira.
-Do cholery, róbcie co chcecie.
Ja idę po Lucy.
~*~
Siła mojej pięści roztrzaskała
dach jednego z budynków. Nie dbałem o to, czy ktoś znajdował się tam. Moja
prędkość była wręcz nadludzka. Czułem, jak adrenalina depcze mi po piętach.
Prowadzony przez złość skręciłem w prawo i wreszcie znalazłem się na
wzniesieniu, gdzie po raz pierwszy spotkałem Lucy. Niejako natychmiast jasny
słup światła zagrodził mi drogę. Stanąłem jak zaklęty i rozglądałem się po
polanie. Mój wzrok utkwił w jednym punkcie.
-O cholera…
Zmroziło mi krew w żyłach.
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, co odgrywało się na moich oczach.
-Myślisz, że takim sposobem mnie
pokonasz? Ha, ha, ha! Dobre sobie. Zabiję cię, zanim przywołasz te swoje
duszki. – Zeref śmiał się jak opętany.
-Nie… - mój mózg samoistnie
wypowiedział to na głos. Znałem to. Widziałem to. Nasza ostatnia misja, ciężki
stan Lucy … każda myśl o tym wprowadzała w mojej głowie chaos. Błądziłem
zszokowany po całej scenerii. Dziewczyna wyglądała okropnie. Nawet przez
otaczające jej ciało magię, dostrzegłem liczne rany i zadrapania. Nie mogłem
znieść tego napięcia. Stadium zdziwienia osiągnęło zenit, kiedy zrozumiałem, że
Lucy nie ma jednej ręki. Wystrzeliłem
przed siebie jak rakieta, ignorując głos rozsądku namawiający mnie do
uspokojenia się. Zsunąłem się z wzniesienia, tracąc równowagę. Szybciej,
szybciej! Tępy ból atakował moje nogi. Mięśnie pracowały ze zdwojoną siłą.
Dawały z siebie wszystko.
-Lucy!- zawołałem. Twarz
dziewczyny była wykrzywiona z bólu i cierpienia. Spojrzała na mnie przelotnie i
uśmiechnęła się.
-Zatrzymaj to, słyszysz? –
krzyczałem zrozpaczony. W tej chwili byłem już kompletnie oniemiały.
Wspomnienia wbiły się we mnie jak
ciernie róży. Z tego co zaobserwowałem ostatnim razem, Lucy potrzebuje chwili,
aby skumulować odpowiednią ilość magii do przyzwania wszystkich dwunastu
duchów. Oblizałem nerwowo wargi. Chciałem coś zrobić, ale nie wiedziałem co.
-Zatrzymaj to! – powtórzyłem już
spokojniej.
Uśmiech Lucy zniknął, a magia
otaczająca ją przybrała intensywniejszy
kolor. Kolejny cios i kolejny krzyk. Dziewczyna przeturlała się po trawie, ale
nie uwolniła mocy. Kilka kropel łez potoczyło się po jej bladym policzku.
Miałem wrażenie, że prędzej straci przytomność z potężnego bólu niż dokończy
to. Ja nie potrafiłem tego znieść. Nie umiałem stać jak słup w soli.
Wściekłość, która zdążyła się wyhodować w moim wnętrzu, owładnęła mną do tego
stopnia, że nie zastanawiałem się nad konsekwencjami. Wiedziałem, że muszę
zrobić jedno. Musiałem to zatrzymać!
Ruszyłem przed siebie. Patrzyłem
na ból Lucy, który mobilizował mnie do szaleństwa. W końcu brązowe tęczówki
zerknęły na mnie. Ile w sobie cierpienia miały zamknięte. Ile bólu,
przerażenia. Kiedy znalazłem się przy niej, bez namysłu chwyciłem ją w swoje
ramiona i mocno przytuliłem. Poczułem ciepło bijące z jej ciała. Zamknąłem ją w
szczelnym uścisku i odskoczyłem gdzieś w bok. Sumiennie pilnowałem, by nie
zadać Lucy dodatkowego bólu. Na szczęście w moich ramionach była bezpieczna.
Oddychała płytko i niemiarowo.
Rozluźniłem uścisk i spojrzałem
na Lucy. Dziewczyna zaniosła się płaczem, łzy znalazły ujście w jej oczach.
-Nic ci nie jest? – zapytałem,
wkładając w to tyle czułości, ile potrafiłem.
Przytaknęła.
-Byłaś wspaniała – odgarnąłem pojedyncze
kosmyki włosów do tyłu.
Usłyszałem jej szloch.
-Wcale nie. Nie potrafiłam nikogo
obronić. Przeze mnie wszyscy zostali ciężko ranni. To wszystko moja wina.
Przepraszam – wtuliła się w mój tors. – Tak się cieszę, że jesteś bezpieczny.
-Głupia, martw się o siebie-
pogłaskałem ją po całej długości włosów. Chwyciłem za jej jedyną już wątłą dłoń i ucałowałem
delikatnie.
Gapiłem się na nią nieprzerwanie.
Patrzyłem, jak jej klatka piersiowa z wolna podnosi się i opada, obserwowałem
jak płacze i wpatruje się we mnie tym przepełnionym cierpieniem wzrokiem. Ból w
piersi nagle się wzmógł i aż chwyciłem się za miejsce, gdzie biło serce.
Czułem, jakby ktoś przekuwał mnie tysiącami szpilek. Jej twarz lśniła od potu.
-Przepraszam – wyszeptała zlękniona.
Zacząłem szukać odpowiedzi, lecz przeciwnik nagle ulotnił się. Nie miałem teraz
czasu na walkę z nim. Na szczęście znikąd pojawił się Gajeel i Erza, którzy
zaczęli gonić uciekającego oprawcę.
Za co mnie przepraszasz? Dziewczyna drżała i żeby potwierdzić swój
tragiczny stan, wyplunęła sporą ilość krwi. Otaczająca ją magia, znikła. Świdrowałem ją spojrzeniem wielkich
oczu. Patrzyłem na nią jak w amoku, jakbym próbował uciec od rzeczywistości.
Moje tęczówki, zazwyczaj tryskające energią, teraz nabrały pustego spojrzenia.
-Przepraszam…- powtórzyła już
chyba po raz setny. Nie rozumiałem tego. – Ja… umieram.
Ona u m i e r a?
-To żart, prawda? Powiedz, że
żartujesz. Ha, ha, ha! Bardzo śmieszne, Lucy. Ale teraz to nie pora na to –
mówiłem cały stek bzdur. Oszukiwałem samego siebie.
-Przepraszam.
-To niemożliwe – odezwałem się
słabo. Mój głos się łamał po
wypowiadaniu tych słów. – To nie może być prawda, nie? Błagam… powiedz, że
żartujesz. – czułem bicie jej serca.
-Nie doceniłam go… Na chwilę
straciłam czujność i dosięgnął mnie swoją magią …Wiesz, że każdy kogo dotknie,
ginie. Śmieszne, prawda? Taki marny koniec …
Mój krzyk wściekłości wszedł w
jej słowo. Byłem przy niej. Położyłem jej dłonie na ramionach i delikatnie
przeniosłem ją na trawę. W końcu spoczęła na ziemi. Moja twarz zbliżyła się do jej. Jej dłoń nieudolnie zawisła w powietrzu, jakby próbowała dosięgnąć mnie.
-Lucy… - wypowiedziałem cicho. –
Pozwól mi być choć raz samolubnym.
Nachylałem się nad nią.
Wpatrywała się we mnie znad półprzymkniętych powiek. Pochyliłem się nad nią
jeszcze bardziej i dzielił nas niepodważalnie milimetr. Jej oddech był płytszy
i krótszy.
To był moment, kiedy po raz
pierwszy odważyłem się pokazać moje uczucia. Niespodziewanie złożyłem na jej
ustach nieśmiały pocałunek. Niemal
rozpłynąłem się pod jej wargami. Były miękkie i ciepłe… Takie, jak sobie zawsze
wyobrażałem.
-Czy nie zobaczymy się już
więcej? – wyszeptała, kiedy oderwałem się od niej.
Moje oczy znowu otworzyły się
szeroko, a drżącą dłonią pogładziłem jej policzek. Wspomnienia uderzyły we mnie
z niewygodną prędkością i tak samo szybko umierały. Lucy zalała się solidną
ilością łez, a jej szloch stłumiłem, wtulając jej ciało w moje.
-Wiesz czego najbardziej żałuję? –
wychlipała.- Tego, że nie będzie mi dane zobaczyć, jak spełnia się twoje
marzenie. Ale wierzę, że ci się uda. Ba! Na pewno odnajdziesz Igneela. Ach,
naprawdę chciałabym go poznać i podziękować, za to, że wychował cię na takiego
wspaniałego człowieka. Ciekawi mnie, jak jest ten smok. Pewnie taki wybuchowy i
niezdarny jak ty. Nabyłeś to po nim, prawda? – wyplunęła kolejną dawkę krwi, a
ja przerażony odsunąłem ją od siebie.
-Nie mów już nic- mruknąłem,
cudem powstrzymując łzy. – Głupia, oczywiście, że go poznacz. I wtedy
przedstawię cię jako moją dziewczynę. I zobaczysz, że nie jestem taki jak on.
Jestem od niego lepszy i … i …
-Natsu- zachłysnęła się krwią,
kiedy moja pojedyncza łza znalazła się na jej policzku. –Wiesz, kiedyś wyobraziłam
sobie nasze wspólne życie. Ty, ja … i nasza pociecha. Zamieszkalibyśmy w
małym domku nad jeziorkiem. Mielibyśmy taki duży fotel przed kominkiem.
Przesiadywałabym tam razem z dzieckiem i opowiadała o jego wspaniałym tacie. A
obok nas byłby Happy. Wcinałby swoją rybkę i narzekał na moją wagę. A wtedy ty…ty…
- uśmiechnęła się ponuro. – Zastanawiałam się, jaki jest powód, że przyszłam na
świat. Czasami żałowałam tego, że się urodziłam. Ale teraz cieszę się. Mogłam
cię spotkać i obdarzyć wspaniałym uczuciem. Pokazałeś mi coś pięknego.
Pokazałeś mi, czym jest miłość. – z trudem jej przychodziło coś wydusić. –
Wiesz co? Kocham cię, Natsu. – wyznała cicho.
-Proszę, nie zostawiaj mnie! Nie
umieraj! – szlochałem jak dziecko. Nie powstrzymałem już łez. – Nie zostawiaj mnie, teraz, kiedy
zrozumiałem, co do ciebie czuję. Kocham
cię, Lucy.
Dziewczyna płakała, a jednocześnie wybuchła śmiechem.
-Dziękuję za to, że pokochałeś
kogoś takiego jak ja … Kocham cię - jej powieki zaczęły samoistnie zamykać
się. Jej głos gdzieś umknął.
Typowe „bum, bum, bum”
oznajmiające, że jej serce bije, zniknęło. Jej szloch znikł i teraz odbijał się
echem. Jej słowa kocham cię – to
ostatnie co od niej usłyszałem.
Łkałem żałośnie. Tak samo jak wtedy,
kiedy zostawił mnie smok. Nie potrafiłem dopuścić do siebie prawdy. Nie umiałem
zaakceptować rzeczywistości. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że teraz
straciłem cały sens swojego życia.
Zanim zacząłem pojmować czym jest
miłość, jej już nie było.
Kochałem ją, a ona odeszła.
Zostawiła mnie kobieta, którą
darzyłem miłością.
Kocham ją, a ona kocha mnie.
Dlaczego tak się musiało to skończyć?
Już nigdy nie ujrzę jej brązu
tęczówek, nie zachwycę się ich niezwykłą intensywnością. Nie zobaczę jej
cudownego uśmiechu. Nie przytulę jej, nie pocałuję. Nie powiem, jak bardzo jest
dla mnie ważna. Nie będę mógł się z nią kłócić i droczyć. Już nigdy jej nie
wyznam, że ją kocham. Już nigdy jej nie zobaczę.
Lucy była moim szczęściem.
Nadała mojemu życiu barw i
wypełniła pustkę w sercu. Stała się moją drugą połówką.
A ja po raz kolejny zawiodłem.
Byłem za słaby by bronić to, co kocham.
~*~
Sama nie wiem, co o tym myśleć. Chciałam oddać to najlepiej, jak potrafiłam. Było mi ciężko takie coś pisać. Przyznam, że inspirowałam się śmiercią Ace z One Piece. Trochę pomogło mi się wczuć w tą atmosferę. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Za błędy przepraszam, ale już nie mam siły poprawiać.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuń*siedzi w koncie smutku i rozpaczy, słychać głuche spadanie łez na podłogę* Lucy... No... Ryczę jak bóbr...
OdpowiedzUsuńMai: *przytula smutną Echię* Nie... płacz... *sama też płacze*
Ka
Mai: Wa
*Echia i Mai* II~
*dalej płaczą*
*lekko się uspokaja, jednak dalej płacze* Wzruszyłam się...
Mai: *też już lekko ogarnięta, ale jednak dalej lecą łzy z jej jasnofioletowych oczu* Ja też...
Nie wiem co napisać... Dziewczyno, masz talent. Ja- sadystka, piromanka, uznawana za bezuczuciową dziewczynę, popłakałam się czytając Twoje opowiadanie...
Mai: Lu żyje prawda?
Nie wiem... Ale skoro Natsu na własne oczy widział jak u~
Natsu: NIE KOŃCZ!!!
N-natsu, zrozum on-na n-nie ży~
Natsu: POWIEDZIAŁEM SKOŃCZ!!!
D-dobrze...
Przesyłam kontenery weny oraz pozdrawiamy.
*znowu bezuczuciowa* Neko Echia i *nadal płacząca w koncie smutku i rozpaczy* Mai Musicrose
to było naprawde piekne...płakałam jak dziecko i nadal nie moge powstrzymać łez...nienawidziłam takich opowiadan gdzie Lucy albo Natsu umieraja ale twoje skradło mi serce...naprawde chyle czoło...
OdpowiedzUsuńTo jest genialne! :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko jednym tchem.
Masz dziewczyno talent. Co prawda najpierw znalazłam tamte drugie opowiadanie o FT ale nie miałam jak skomentować. Szkoda tylko że kończysz z tamtym bo jest wspaniałe ale to twoja decyzja. No nie ważne tam też skomentuje.
Co do fabuły to jest smutna. Strasznie szkoda że Lucy nie żyje ale mam nadzieję że tak jak pisałaś pojawi się tutaj. W jakiejś formie ale pojawi.
Rozdział był miażdżący. Natsu morderca i akcja z Zerefem! :o
Czekam na więcej słońce! <3
Pozdrawiam!
~ Amane
- Witaj kochana. Czemu kochana, przecież nawet Cię nie znam?
OdpowiedzUsuńWyjaśnię to tak - jestem bardzo entuzjastyczną osobą. I bardzo zachwycona, teraz, dzięki tobie.
- Przestań paplać o sobie, ileż można. - O, otóż to jest moja podświadomość, która będzie się przejawiać w ten i podobny sposób bardzo często. I choć zawsze ma rację to bardzo rzadko jej słucham.
Ale teraz to zrobię, bo najwyższa pora dojść do głosu tam, gdzie to powinno nastąpić.
Po pierwsze:
Czytając Twoje opowiadanie czuję się tak jakbym czytała książkę. I to nie byle jaką książkę, tylko książkę, którą napisał ktoś pokroju Danielle Steel. Prościej, chodzi mi o to, że piszesz znakomicie, masz bardzo bogaty zasób słownictwa, wiesz przede wszystkim o czym mówisz i prawidłowo tych słów używasz. To Ci podnosi tak naprawdę rangę blogu już na początku, jak dla mnie 5+ pkt już na starcie za słownictwo.
Jestem wniebowzięta fabułą Twojego opowiadania, a przede wszystkim wykonaniem.
Po drugie:
Na praktycznie co drugim blogu Lucy ginie, Lucy zostaje ranna, Lucy zapada w śpiączkę, albo Lucy zostaje ranna... Powtarzam się. Yare yare. Ubrałaś dobry, choć często wykorzystywany pomysł w takie dodatki, biorę to! To tak jakbyś zobaczyła piękne, naturalne drzewko na Boże Narodzenie, bierzesz je, jest śliczne, ale żeby na prawdę imponowało trzeba jej jeszcze ozdobić. Mam nadzieję, że wyjaśniłam to porównanie jasno i nie chodzi tu o to, czy Ty zajarzysz, a o to, czy ja dobrze wytłumaczę.
Po trzecie: Po prostu czarujesz i onieśmielasz. Nie wiem jak Ty to robisz, ale sprawiasz, że brakuje mi tchu. Jeszcze przez dzień lub dwa będę chodzić w stanie depresyjnym, co jest u mnie rzadkością, ale w gruncie rzeczy dobry znak! Dla Ciebie, bo oznacza On, że fascynująco
porywasz do opowiadania. Dla mnie, bo to znaczy, że znów trafiłam na epickiego bloga.
Po czwarte:
Mam nadzieję, że niebawem doczekam się następnego rozdziału. Pozdrawiam gorąco, cieplutko, ślę przytulaska i generalnie już Cię kocham. ♥ XD
Happy~Chan ♥
Bardzo dziękuję za taki długi komentarz! :))
UsuńNa bloga Twojego oczywiście, że wpadnę. Muszę znaleźć tylko dłuższą chwilkę wolnego. <3
Cześć <3
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że bardzo mi się spodobało Twoje opowiadanie. Pięknie opisujesz wszystko, a najbardziej wzruszyła mnie śmierć Lucy. Żal mi było Natsu... stracił ukochaną, ciekawe co będzie dalej z nim... będzie snuł się jak cień nie mając żadnej nadziej ii bo głupi Zeref mu już odebrał? Tak szybko? I tak prawie... bezboleśnie.. ? Smutna historia. Prawdziwa. Prawdziwe życie. Gratuluję.
Czy będą dalsze rozdziały? Jeśli tak to proszę o powiadomienie mnie o następnych <3
Pozdrawiam! ^^
Dziękuję Ci za miły komentarz :) Cieszę się, że spodobało Ci się opowiadanie. Dalsze rozdziały oczywiście, że się pojawią, to dopiero początek opowiadania. Jeśli chodzi o powiadamianie, to tutaj możesz na bieżąco śledzić postęp w tworzeniu rozdziału : https://twitter.com/Mini_Aika
UsuńUgh! Przez ciebie rycze! Rycze! To niesamowite że umiesz tak rozbudzić czyjeś uczucia swoim pisaniem.Sama będę zakładała bloga na wakacjach i myślę że będą tam takie momenty. Mam nadzieję że rozdział pojawi sie niebawem! Happy już leci z paczką chusteczek i koszykiem weny dla ciebie!:)
OdpowiedzUsuńJak założysz, to podeślij link. :) Chętnie zawitam na Twojego bloga.
UsuńHej ! Dopiero odkryłam twojego bloga ! Jest świetny ! Czekam na więcej !
OdpowiedzUsuńCoś wspaniałego! Ryczałam w tym rozdziale razem z Natsu :(
OdpowiedzUsuń*Mikasa*